Kryształowa noc Arsenalu
10 kwietnia na Selhurst Park w Londynie zmierzyć miały się zespoły o zupełnie różnych ambicjach. Crystal Palace, desperacko walczące o utzymanie, zespół który zanotował jedynie 4 zwycięstwa na swym terenie kontra Arsenal, ze wszystkich sił próbujący utrzymać swoje nadzieje na zakończenie sezonu w TOP4. Tak jak napisałem, miały się zmierzyć dwa zespoły. Arsenal na to spotkanie jednak „nie dojechał”.
„Pewniaczek”
Gdyby sugerował się tylko tabelą i wynikami Palace u siebie, postronny kibic nie powinien mieć większych problemów z określeniem faworyta. Nie był to przecież mecz Ekstraklasy gdzie w spotkaniu takim jak to jedyna racjonalna opcja byłoby obstawienie u bukmachera wygranej gospodarzy. No, może z podpórką. Ale to przecież nie Ekstraklasa, prawda? Wszystkie znaki na niebie wskazywały że Kanonierzy po derbach Londynu będą mogli dopisać sobie kolejne trzy punkty, prawda?
Śliska sprawa
Rzeczywistość szybko jednak brutalnie zweryfikowała wszelkie przekonania kibiców i ekspertów wskazujących na wygraną Arsenalu. Zasłużone 3:0, po bramkach Townsenda, Cabaye i Milivojevicia. Arsenal dostał od zespołu Sama Allardyce’a solidne wciry, dominował przez większość spotkania i nie pozwolił Arsenalowi na stworzenie więcej niż dwóch groźnych sytuacji (strzały Elneny’ego i Welbeck’a, o dziwo najgorszych zawodników Arsenalu tego dnia). W 17 minucie w polu karnym Emiliano Martineza (zastąpił kontuzjowanych Cecha i Ospinę) poślizgnął się Wilfried Zaha… lecz piłka pchnieta przez niego trafiła mimo wszystko do Androsa Townsenda który pewnym strzałem wyprowadził gospodarzy na prowadzenie. Od tego momentu Arsenal ruszył na bramkę Hennessey’ego – z marnymi skutkami (Walijczyka zmuszona do Walijczyka tylko 3 razy).
Nieporadność Arsenalu wykorzystali w drugiej połowie zawodnicy Palace. I mocno nawodnioną murawę. Od 60 minuty gospodarze zachowywali się jak gdyby grali oni w Mario Kart, a na swojej drodze wpadali co chwilę na rozrzucone skórki od bananów. W ciągu 3 sekund stanęli na nich Wilfried Zaha i Yohan Cabaye, którzy stracili na chwilę równowagę i zaliczyli bliskie spotkanie trzeciego spotkania z trawą na Selhurst Park. Efekt? Asysta Iworyjczyka, piękny lob Francuza, 2:0. To nie żart. Chwilę później Townsend pozazdrościł swym kolegom i w polu karnym zachował się jak dziecko, które weszło na lodowisko bez łyżw – czyli przewrócił się bez pomocy ze strony osób trzecich. Sędzia podyktował jednak rzut karny, pewnie wykorzystany przez Lukę Milivojevicia.
Koniec marzeń Arsenalu (?)
Arsenal wygrał zaledwie 2 z ostatnich 8 ligowych spotkań, a po tej porażce może spaść nawet na 7 miejsce w tabeli. Ktokolwiek wierzył w TOP4 po 38 kolejce może już porzucić wszelką nadzieję, zwinąć kramik i modlić się o to, by Spurs nie ubiegło Chelsea w walce o mistrzostwo.
Na sam koniec chciałbym odnieść się do tytułu tego wpisu. Porównywanie jakichkolwiek wydarzeń sportowych do pogromu Żydów przez nazistów w 1938 roku może zostać uznane za nieodpowiednie czy nietrafione. Mecz ten pokazał jednak, że ktoś kto pociąga sznurki w Arsenalu chyba przypadkowo włączył guzik podpisany „Tryb autodestrukcji”. Kanonierzy zabijają i psują się od środka. Ale o tym innym razem… Szansa na rehabilitację już w Lany Poniedziałek, przeciwko przedostatniemu Middlesbrough na wyjeździe. Idźcie do buka, postawcie 1X… nie powinniście żałować.
Więcej o zbliżającym się meczu przeczytacie tutaj: http://deadendfriend.prv.pl/kanonierow-ostatni-dzwonek/