Kanonierów ostatni dzwonek – zapowiedź meczu z Middlesbrough
Teraz albo nigdy. Kulejący przez cały rok Arsenal musi kibicom, ale przede wszystkim sam sobie udowodnić, że jest zespołem, który stać na grę w rozgrywkach Ligi Mistrzów w sezonie 17/18. Jest jeden warunek – pewna wygrana w dzisiejszym spotkaniu. (Lanie w Lany Poniedziałek?) Ekipa Arsene’a Wengera wybiera się na spotkanie 33 kolejki na Riverside Stadium, gdzie zmierzą się z beniaminkiem rozgrywek Middlesbrough. Przedostatnia drużyna Premiership, która nie wygrała w 2017 jeszcze ani jednego ligowego spotkania wydaje się być idealnym chłopcem do bicia, a mecz ten powinien być dla Kanonierów dobrą okazją na odbicie się po zeszłotygodniowej porażce z Crystal Palace 3:0.
Co przemawia za Arsenalem?
Wspomniany brak zwycięstw zespołu Steve’a Agnewa, który przejął obowiązki po zwolnieniu Hiszpana Aitora Karanki. Do tego kontuzje kluczowych zawodników, jak lewy obrońca George Friend czy ofensywny pomocnik Gaston Ramirez, a także wypożyczony z Arsenalu Calum Chambers.
Co przemawia za Middlesbrough?
Absencja kontuzjowanych golkiperów Petra Cecha i Davida Ospiny, oraz filaru defensywy Laurenta Koscielnego, który ostatni raz na boisku pojawił się w spotkaniu rewanżowym 1/8 finału Ligi Mistrzów przeciwko Bayernowi. Do tego dochodzi brak od dłuższego czasu Santiego Cazorli czy kapitana Kanonierów Pera Mertesackera. Nie to powinno jednak spędzać sen z powiek kibiców klubu z Emirates – największym z grzechów Arsenalu jest to, że 8 ostatnich ligowych spotkań wygrał zaledwie 2.
Co ten mecz znaczy dla obu zespołów?
Po 30 kolejkach Arsenal zajmuje dopiero 7 miejsce, ze stratą 10 punktów do zapewniającego grę w barażach Ligi Mistrzów 4 miejsca. Jeśli chcą w tych rozgrywkach się za rok znaleźć, i podbudować się przed decydującą fazą sezonu, zwycięstwo jest konieczne. Middlesbrough natomiast traci do znajdującego się na bezpiecznym 17 miejscu w tabeli Hull City 6 punktów, ale rozegrało o dwa spotkania mniej. Punkty potrzebne są teraz zawodnikom z Riverside jak tlen.
Sędzia Andrew Taylor rozpocznie to spotkanie dziś (tj. 17 kwietnia) o godzinie 21. Transmisja w Canal+ Sport.
Kryształowa noc Arsenalu
10 kwietnia na Selhurst Park w Londynie zmierzyć miały się zespoły o zupełnie różnych ambicjach. Crystal Palace, desperacko walczące o utzymanie, zespół który zanotował jedynie 4 zwycięstwa na swym terenie kontra Arsenal, ze wszystkich sił próbujący utrzymać swoje nadzieje na zakończenie sezonu w TOP4. Tak jak napisałem, miały się zmierzyć dwa zespoły. Arsenal na to spotkanie jednak „nie dojechał”.
„Pewniaczek”
Gdyby sugerował się tylko tabelą i wynikami Palace u siebie, postronny kibic nie powinien mieć większych problemów z określeniem faworyta. Nie był to przecież mecz Ekstraklasy gdzie w spotkaniu takim jak to jedyna racjonalna opcja byłoby obstawienie u bukmachera wygranej gospodarzy. No, może z podpórką. Ale to przecież nie Ekstraklasa, prawda? Wszystkie znaki na niebie wskazywały że Kanonierzy po derbach Londynu będą mogli dopisać sobie kolejne trzy punkty, prawda?
Śliska sprawa
Rzeczywistość szybko jednak brutalnie zweryfikowała wszelkie przekonania kibiców i ekspertów wskazujących na wygraną Arsenalu. Zasłużone 3:0, po bramkach Townsenda, Cabaye i Milivojevicia. Arsenal dostał od zespołu Sama Allardyce’a solidne wciry, dominował przez większość spotkania i nie pozwolił Arsenalowi na stworzenie więcej niż dwóch groźnych sytuacji (strzały Elneny’ego i Welbeck’a, o dziwo najgorszych zawodników Arsenalu tego dnia). W 17 minucie w polu karnym Emiliano Martineza (zastąpił kontuzjowanych Cecha i Ospinę) poślizgnął się Wilfried Zaha… lecz piłka pchnieta przez niego trafiła mimo wszystko do Androsa Townsenda który pewnym strzałem wyprowadził gospodarzy na prowadzenie. Od tego momentu Arsenal ruszył na bramkę Hennessey’ego – z marnymi skutkami (Walijczyka zmuszona do Walijczyka tylko 3 razy).
Nieporadność Arsenalu wykorzystali w drugiej połowie zawodnicy Palace. I mocno nawodnioną murawę. Od 60 minuty gospodarze zachowywali się jak gdyby grali oni w Mario Kart, a na swojej drodze wpadali co chwilę na rozrzucone skórki od bananów. W ciągu 3 sekund stanęli na nich Wilfried Zaha i Yohan Cabaye, którzy stracili na chwilę równowagę i zaliczyli bliskie spotkanie trzeciego spotkania z trawą na Selhurst Park. Efekt? Asysta Iworyjczyka, piękny lob Francuza, 2:0. To nie żart. Chwilę później Townsend pozazdrościł swym kolegom i w polu karnym zachował się jak dziecko, które weszło na lodowisko bez łyżw – czyli przewrócił się bez pomocy ze strony osób trzecich. Sędzia podyktował jednak rzut karny, pewnie wykorzystany przez Lukę Milivojevicia.
Koniec marzeń Arsenalu (?)
Arsenal wygrał zaledwie 2 z ostatnich 8 ligowych spotkań, a po tej porażce może spaść nawet na 7 miejsce w tabeli. Ktokolwiek wierzył w TOP4 po 38 kolejce może już porzucić wszelką nadzieję, zwinąć kramik i modlić się o to, by Spurs nie ubiegło Chelsea w walce o mistrzostwo.
Na sam koniec chciałbym odnieść się do tytułu tego wpisu. Porównywanie jakichkolwiek wydarzeń sportowych do pogromu Żydów przez nazistów w 1938 roku może zostać uznane za nieodpowiednie czy nietrafione. Mecz ten pokazał jednak, że ktoś kto pociąga sznurki w Arsenalu chyba przypadkowo włączył guzik podpisany „Tryb autodestrukcji”. Kanonierzy zabijają i psują się od środka. Ale o tym innym razem… Szansa na rehabilitację już w Lany Poniedziałek, przeciwko przedostatniemu Middlesbrough na wyjeździe. Idźcie do buka, postawcie 1X… nie powinniście żałować.
Więcej o zbliżającym się meczu przeczytacie tutaj: http://deadendfriend.prv.pl/kanonierow-ostatni-dzwonek/